środa, 2 marca 2016

Rozdział 3.

Unikałam Jake'a jak tylko mogłam. Nie patrzyłam na niego. Popełniłam błąd i nie byłam w stanie sobie go wybaczyć.

Przyszło zakończenie roku szkolnego. Ostatni dzień w szkole. Okropnie się tym denerwowałam, ale to chyba normalne. Bo znowu wszystko się zmienia. Znówu nie będzie tak jak dawniej. Kolejny raz nie będę niczego pewna.

Ceremonia zakończenia roku odbyła się tak samo jak zwykle. Tak jak zawsze dostałam świadectwo z wyróżnieniem.
Ale powrót do domu miał już nie być taki sam...

Po wyściskaniu wszystkich (prawie!), obiecaniu, że jeszcze kiedyś się spotkamy, spojrzałam jeszcze raz na moją starą szkołę i udałam się tak dobrze znaną mi drogą.
I wtedy zapiszczał mój telefon.
To był SMS.
"Wypadek samochodowy. Twoi rodzice. Nie żyją. Tak mi przykro. Ciocia Aga."

Nagle cały świat wokoło zaczął wirować. Nogi się przede mną ugięły. Straciłam kontrolę.

I, biorąc przykład ze średniowiecznych dam, zemdlałam.

***

- Przecież juź ci mówiłem! - usłyszałam czyjś rozdrażniony głos. Brzmiał znajomo.
Leżałam z zamkniętymi oczami na czymś twardym. Postanowiłam się nie ruszać i nie unosić powiek. Bałam się.
- Leżała nieprzytomna na ulicy - warknął zirytowany mężczyzna.
- Czy coś przy sobie miała? - spytała, sądząc po wysokości głosu, kobieta.
- Telefon. I świadectwo szkolne - odparł chłopak.
- Och! Świadectwo! - ucieszyła się posiadaczka pięknego, melodyjnego głosu. - Jak się w takim razie nazywa?
- Gabrielle. Gabrielle Hope.
- Gabrielle! - krzyknęła przedstawicielka płci pięknej.
- Gabrielle... Erudieth... To ona! - olśniło i blondyna.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam... Ciocię Agę i Davida!

- Dziękuję - wychrypiałam.
- Nie ma za co - odrzekł Dave. - Poza tym, pomaganie ci jest moim obowiązkiem.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Powoli. Gabrielle, musisz dojść do siebie. Później wyjaśnimy ci wszystko i odpowiemy na nurtujące cię pytania - stwierdziła ciocia.
- Okay - zgodziłam się, chociaż nie miałam ochoty czekać na wyjaśnienia. To chyba normalne, że chciałam wiedzieć, o co chodzi, czyż nie?

I wtedy zauważyłam, że leżę na kuchennym stole w małym domku o naprawdę pięknym wystroju. To było coś wręcz niesamowitego! Od razu nasunęły mi się na myśl mieszkania elfów. Takie subtelne, a zarazem eleganckie. Zawsze chciałam mieszkać w podobnym miejscu.

- Pewnie jest ci tu strasznie niewygodnie - zatroskał się Melethron.
- Ja... Nie, nie - wypaliłam. Ale on tylko spojrzał na mnie powątpiewająco, delikatnie uniósł i zaniósł do pomieszczenia naprzeciwko.
- To mój pokój. I tak jakoś wyszło, że przez jakiś czas będziemy go ze sobą dzielić - oznajmił David.
- Yhm - wykrztusiłam z siebie, doszczętnie zaskoczoną perspektywą mieszczania w jednym pokoju z tym chłopakiem.
- Nie bój się. Nie zjem cię. - Dave posłał mi zalotne spojrzenie.
- Nie jestem pewna - odgryzłam się, żałując, że nie mam takiej lekkości do porozumiewania się na tej płaszczyźnie jak on.
- Założymy się? - Melethron splótł ręce na piersi.
- A co mi przyjdzie z zakładu, jeśli zostanę zjedzona? - spytałam z lekką ironią w głosie. Chłopak roześmiał się i szturchnął mnie lekko w żebra.
- Aj! - pisnęłam. Poczułam straszny ból przeszywający okolice moich żeber.
- Co się dzieje? - przeląkł się David.
- Moje żebra! - wydałam z siebie stłumiony jęk.
- Spokojnie. Nie panikuj - rzekł, choć sam wyglądał na spanikowanego. Przyjrzał mi się uważnie. - Raz... Dwa... Trzy...
Zemdlałam, wpadając w jego silne ramiona.

1 komentarz: