poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział 2.

- Cześć, Gaba! Świetnie, że przyszłaś! - ucieszyła się Martha, otwierając mi drzwi.
- Jak mogłabym nie przyjść? - odparłam, próbując się uśmiechnąć. Na próżno.
Weszłam do środka, składając koleżance życzenia i wręczając prezent. Nie musiała mi pokazywać, gdzie powinnam iść. Znałam ten dom jak własną kieszeń. Często marzyłam, żeby być Marthą, mieszkać tu, mieć takich wspaniałych rodziców jak ona...
Wpadłam na kogoś, wchodząc do salonu. Idealne rysy twarzy. Czarne włosy. Niebieskie oczy. Jake.
- Witaj - powiedział beztrosko, omiatając mnie spojrzeniem. - Wyglądasz cudownie.
- Dziękuję, ale przesadzasz. - Z całą pewnością lekko się zarumieniłam. Albo nawet nie lekko.
- Wcale nie - stwierdził brunet. Był ode mnie trochę wyższy, więc żeby spojrzeć mu w oczy, musiałam unieść wzrok. I zrobiłam to. Patrzyliśmy tak na siebie dłuższy czas. Jak dla mnie to było jak kilka sekund. Słodkie kilka sekund, których nie oddałabym za nic w świecie. Nasze własne kilka sekund.
- Zamierzasz tak tu stać i się we mnie wpatrywać? - zakpił chłopak. - Nie, żebym miał coś przeciwko - dodał, przyprawiając mnie o przyspieszone bicie serca.

A później między nami nie wydarzyło się nic. Zupełnie nic. Co gorsza, Jake zaczął tańczyć z tą przeklętą Lisą...

- Mogę cię porwać do tańca? - Nagle pojawił się obok mnie wysoki, szczupły blondyn z długimi, prostymi włosami i dość nietypowymi, ale za to ogromnie przyciągającymi rysami twarzy. Miał śliczne, niebieskie oczy, które sprawiały wrażenie, jakby odbijało się w nich światło gwiazd, a ja w tej chwili nie chciałam nic innego, tylko w nie patrzeć.
- Tak! - Sama nie wiem, skąd się we mnie wzięło tyle entuzjazmu w stosunku do tańca zaproponowanego przez kompletnie nieznanego mi chłopaka.
- Jestem Melethron - przedstawił się.
- Erudieth - mimowolnie odpłaciłam mu się tym samym, czyli sindarińskim odpowiednikiem mojego imienia. - Miło mi cię poznać, Melethronie, który zdajesz się znać tajniki prastarego języka elfów!
David uśmiechnął się lekko. Zaprowadził mnie na parkiet, położył dłoń na mojej talii.
- Zobaczmy więc, czy elfickie tańce opanowałaś w takim samym stopniu jak język sindariński - oznajmił. I po chwili tańczyliśmy, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia reszty. Dziwili się, bo nie wiedzieli, co też takiego tańczymy. Nie znałam kroków, ale on mnie prowadził, i tak jakoś wychodziło, że tańczyłam, jakbym przez całe dotychczasowe życie nie robiła nic innego. Po prostu powoli i dostojnie sunęłam, razem z nim. I było mi dobrze.

- Powiedz, jakim cudem taka niebiańska istota znalazła się na urodzinach Marthy, a do tego jeszcze zgodziła się ze mną zatańczyć? - spytał nagle David.
- Nie mam pojęcia. Nie mnie ingerować w wolę czcigodnego Ilúvatara - odparłam.
- I takiej właśnie odpowiedzi się po tobie spodziewałem. - Dave uśmiechnął się szeroko. - Niedługo się spotkamy - dodał tajemniczo, ucałował moją dłoń i wyszedł.

Martha podeszła do mnie i porozumiewawczo trąciła w ramię. Mrugnęłam do niej i w tej chwili serce mi zamarło. Zobaczyłam Jake'a... Jake'a całującego się z Lisą! Wydałam z siebie zduszony jęk. W tej chwili miałam ochotę podejść tam i udusić go gołymi rękami.

I wtedy to zrozumiałam.

Ja w ogóle nigdy go nie kochałam...

3 komentarze:

  1. To całkiem nieźle się czyta, ale za rzadko piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo tak jakoś w sumie nie miałam motywacji. Trudno pisać, kiedy nawet nie wiadomo, czy ktokolwiek to czyta. ;/

      Usuń
    2. :) Wiem, co masz na myśli. Ale to zawsze jest pół na pół (choć nie zawsze pół to równo 50%) - w połowie rób to dla przyjemności, w połowie w nadziei, że inni czytają. A czytają :)

      Usuń