środa, 13 stycznia 2016

Rozdział 1.

Była godzina 23:19. Siedziałam w swoim pokoju i patrzyłam pustym wzrokiem w sufit. Zastanawiałam się, po jaką cholerę wyznałam Jake'owi miłość, w dodatku przy całej klasie. Chciałam, żeby powiedział, że on też mnie kocha, albo kazał mi zejść mu z oczu. Tak, rozważałam obie te opcje. Obie wywołałyby u mnie skrajne emocje i zmieniłyby moje życie. A to, co on zrobił, wykraczało poza moje przewidywania i rujnowało moją opinię o chłopakach. Owszem, już nie będzie tak jak dawniej. Ale i tak mam wrażenie, jakbym znajdowała się w czarnej dziurze i nie wiedziała, co począć.
Czułam się strasznie zmęczona, ale mimo to nie mogłam zasnąć.

I wtedy nagle rozległ się sygnał. Krótki, krótki, krótki. Długi, długi. Krótki, krótki, krótki. SMS.
Sięgnęłam ręką po telefon. Na ekranie wyświetlił się Jake. I jedno słowo. "Przepraszam."
"Nie, to ja przepraszam. Nie powinnam tak bez pytania pchać się w Twoje życie." - Odpisałam drżącymi rękami.
I wtedy dotarło do mnie, jak on musi się teraz czuć. Może nie odwzajemnia moich uczuć, ale nie chce mnie zranić, więc nie mówi mi tego wprost.
"To zaszczyt, kiedy w moje życie pcha się ktoś taki jak Ty." Nie mogłam uwierzyć w prawdziwość jego SMSa. Drugiego SMSa, jakiego dostałam od niego w życiu.
"A z kolei kłamstwo ze strony kogoś, kogo się kocha, piekielnie boli." Było mi ciężko to napisać, ale jednak wysłałam.

Opadłam na łóżko i zaczęłam uderzać w poduszkę. Chciałam płakać. Tak bardzo chciałam płakać, ale nie mogłam.

- Gabrielle? - Do mojej twierdzy wkroczyła Jeanine. Jej głos jak zawsze brzmiał surowo.
- Cóż cię sprowadza w moje skromne progi? - spytałam, starając się nieco rozluźnić atmosferę.
- Siedzisz po nocach. Tłuczesz w poduszkę. I pytasz, co mnie tu sprowadza. Co to ma znaczyć? - Jeanine popatrzyła na mnie z wyrzutem.
I wtedy przyszedł SMS od Jake'a. "Jesteś inna od wszystkich, Gabi."
Co wtedy czułam? Radosne uniesienie, które po kilku sekundach ustąpiło miejsca lękowi. Bo matka właśnie dobierała się do mojego telefonu.
- Kto to Jake? - Spojrzała na mnie tak, że od razu poczułam się winna.
- K-kolega z klasy - odparłam cicho.
- K-kolega z klasy? - Jeanine opanowała do perfekcji parodiowanie mnie. Tego nie jestem w stanie jej odmówić. - Co ja ci mówiłam o chłopakach? Po pierwsze, jesteś jeszcze taka młoda... - Po kilku minutach przestałam słuchać. Kiedy jednak usłyszałam ostre "Po cztrdzieste szóste, jutro idziesz na urodziny swojej koleżanki, siedzisz po nocach i myślisz o facetach, a jutro będziesz wyglądała jak zombie!", zamarłam. Urodziny Marthy! Jak mogłam o tym zapomnieć?!
- To teraz może już wyjdź, a ja się położę. Dobrze... Mamo? - Ostatnie słowo z trudem przecisnęło mi się przez gardło.
Jeanine jeszcze raz posłała mi swoje firmowe karcące spojrzenie i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.

Zamknęłam się od środka na klucz i sięgnęłam po telefon. Znalazłam w swojej imponująco krótkiej liście kontaktów Marthę Striky i wybrałam nową wiadomość. "Śpisz?" Nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Po chwili odpisała: "A o co chodzi?". "O Jake'a", wystukałam zgodnie z prawdą. Minutę później do mnie zadzwoniła.
- Cześć - przywitała się radośnie.
- Cześć - mruknęłam.
- Więc stało się coś nowego, czy tylko to pamiętne wyznanie na polskim? - TYLKO?! Co ona sobie wyobraża?! Nawet nie wie, ile mnie to kosztowało, ile zaryzykowam, ile to zmieniło... - Gaba?
Szybko opowiedziałam jej to zajście w drzwiach klasy i przytoczyłam naszą pierwszą SMS-ową konwersację.
- On na ciebie leci - oznajmiła Martha tonem wszystkowiedzącego nauczyciela.
- Czy to naprawdę jest tak oczywiste, jak to, że jutro na twojej imprezie urodzinowej Lisa będzie się do niego kleić przy każdej możliwej okazji? - spytałam sarkastycznie. I wtedy to do mnie dotarło. On tam jutro będzie. A ja będę wyglądać jak zombie. Spojrzałam na zegarek. 0:07. Nawet nie jutro. Dzisiaj.
- Wszystkiego najlepszego, szesnastolatko! - zaszczebiotałam, udając Lisę.
- Dziękuję, zakochana karo od Boga! - Słychać było przez telefon szeroki uśmiech Marthy, kiedy to mówiła. A ja już dawno przestałam zwracać uwagę na moje niedorzeczne imię.
- Słuchaj, muszę już kończyć. - Nagle urwała. - Do jutra. Wytrzymaj jakoś!
- Do dzisiaj - odpowiedziałam bezbarwnym głosem.

***

W sobotę obudziłam się w południe. Miałam całe trzy godziny i czterdzieści minut do wyjścia do Marthy. Super.
W sumie to nie wiedziałam, czy chcę tam iść, czy też nie. Z jednej strony nawet lubiłam Marthę, a z drugiej strony bałam się nieuchronnej bezpośredniej konfrontacji z Jake'm. Chociaż trochę też cieszyłam się z tego, że go zobaczę.

Zjadłam śniadanie. Rodzice siedzieli w swoim pokoju. To nawet lepiej, bo obeszło się bez znaczących spojrzeń mamy. Później siedziałam chwilę w domu i słuchałam muzyki. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, włożyłam swoją śliczną, krótką, ciemnoczerwoną sukienkę, która idealnie kontrastowała z moją jasną skórą. Długie, falowane, czarne włosy rozczesałam. Zrobilłam lekki makijaż. Na stopy włożyłam balerinki w kolorze sukienki. Byłam wysoka, nie miałam potrzeby dowartościowywania się przez noszenie szpilek. Na koniec zawiesiłam na szyi złoty łańcuszek z serduszkiem.

Kiedy uznałam, że jestem gotowa, wzięłam prezent i ruszyłam do Marthy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz