wtorek, 5 stycznia 2016

Prolog

Jestem Gabrielle Hope.
Moje imię i nazwisko samo w sobie jest ironią.

Gabrielle, czyli "dar od Boga", jak się to zwykło tłumaczyć. A ja nie czuję się jak boski podarunek, tylko raczej jak kara za grzechy. Jestem efektem ubocznym wielkiej miłości moich rodziców. Nie miało mnie tu być. Jestem niepotrzebna. Tak było odkąd pamiętam.

Hope - nadzieja. Na co? Na lepsze życie? Na wskrzeszenie Kurta Cobaina? A może na miłość? Cóż, ja nie mam nadziei. Tak jak kiedyś powiedział jeden z tych mądrych ludzi, których tak trudno spamiętać, nadzieja jest matką głupich. A ja nie jestem głupia.

Marnuję tlen na Ziemi już piętnaście, prawie szesnaście lat. Czasem zastanawiam się, jakim cudem wytrzymałam tu tak długo. To chyba mój największy życiowy sukces. Życie. Może się to wydawać dziwne, ale przynajmniej nie jest bezsensowne.

Słucham muzyki, wręcz nałogowo. Dzień bez moich ukochanych zespołów to dla mnie dzień stracony. Moją ostatnią obsesją jest grunge. Pearl Jam, Soundgarden... Ale przede wszystkim Nirvana. Mogłabym ich słuchać bez końca. Podziwiam ich pomysły na kawałki. Większość, raz usłyszana, nie odpuści nigdy. I choćbyś nie wiadomo jak próbował zapomnieć, nie dasz rady. Bo można zapomnieć tytuł, rok wydania, ale samego utworu się nie zapomina. I, tak jak w moim przypadku, zdarza się obsesja na punkcie wykonawców. Ale teraz wynieśmy się na chwilę z Seattle. Amerykański i, oczywiście mój narodowy - brytyjski, metal. Sporadycznie również jakiś inny. Czyli zespoły typu Metallica, Iron Maiden, Raven, Slayer, Accept, Hunter, Amon Amarth (i wiele innych) też są darzone przeze mnie wielką sympatią. No i dobrym, ciężkim rockiem też nie pogardzę. Led Zeppelin, Deep Purple, Guns N' Roses, Thirty Seconds To Mars... Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale ze względu na niektórych nieobeznanych w temacie sobie daruję. Słucham też rocka progresywnego. Wielkie Pink Floyd. Genialne Yes. Wspaniały Camel. Cudowne King Crimson. Kiedy tak tu wymieniałam te zespoły, miałam wrażenie, jakby tamte pozostałe, których nie wypisałam z uwagi na Ciebie, czytelniku, rozpaczliwie domagały się swojego miejsca na liście.

Gram na gitarze już osiem lat. Muszę przyznać, że idzie mi całkiem nieźle. Rozważam zgarnięcie kilku ludzi i założenie zespołu.

Uwielbiam czytać książki. Szczególnie fantasy.

Żeby tradycji stało się zadość, moim ulubionym kolorem jest czarny. Tuż za nim są żółty i czerwony.

Jak już pewnie zauważyliście, moje relacje z rodzicami są niezbyt dobrze. To dlatego, że oni mnie nie kochają, a ja nie kocham ich. Staramy się nie pozabijać z przyczyn czysto biznesowych. (Bo raczej nikt nie ma ochoty siedzieć w więzieniu albo leżeć w grobie.) No więc tak. Jeanine, moja matka, jest dyrektorką szkoły podstawowej, do której kiedyś chodziłam, zaś ojciec, Jason, zajmuje się polityką. Także żyję w totalitarnej rodzinie, że tak powiem.

Wiele osób twierdzi, że jestem człowiekiem bez uczuć. Ale to, że ich nie okazuję, nie znaczy, że ich nie mam. Każdy ma uczucia.

Jest jedna rzecz, którą skrywałam w sobie od początku nauki w tej szkole aż do teraz, czyli ponad dwa lata.
Jake, zwracam się bezpośrednio do Ciebie, bo tak naprawdę wyłącznie Ciebie to dotyczy.
Kocham Cię, Jake.

***

Ostatnie trzy słowa były dla mnie strasznie bolesne. Z trudem je z siebie wykrztusiłam. Ale zdecydowałam się na to, teraz nie było już odwrotu.

Odłożyłam moje wypracowanie z czerwoną szóstką w prawym dolnym rogu, wróciłam na środek klasy i niepewnie podniosłam wzrok. Ten wstyd był ceną, którą musiałam zapłacić za napisanie najlepszej pracy w 3A. Z łatwością przyszło mi mówienie o rodzicach. To końcowe wyznanie sprawiło, że pomimo ubrania czułam się naga. Naga i bezbronna przy dwudziestu czterech osobach, wpatrujących się we mnie. Jedni ze współczuciem, jedni z pogardą, a jeszcze innych ta cała sytuacja najwyraźnej bawiła. Spojrzałam na Jake'a. Siedział sam w ławce. Ściskał prawą ręką długopis. Stąd wiedziałam, że jest spięty, choć najwyraźniej starał się to ukryć.

Teraz nadeszła pora na pytania. To taka tradycja. Zawsze po przeczytaniu przez kogoś wypracowania pozostali mogą zadawać mu pytania i wymieniać swoje opinie na temat pracy.
Byłam przekonana, że nawet nie zwrócą uwagi na większość rzeczy, że po prostu będą mnie wypytywać o Jake'a.

- Czy byłoby ci przykro, gdyby twoi rodzice umarli? - zapytała Martha. Jako jedyna w klasie starała się ze mną rozmawiać, chyba nawet mnie lubiła.
- Raczej nie - odparłam. - Może tylko dlatego, że trafiłabym do domu dziecka.
- Nie czujesz się samotna? - Katy z trzeciej ławki udawała, że w ogóle coś ją obchodzę.
- Tylko trochę. Mam kilka ciekawych rzeczy do roboty - stwierdziłam.
- Wiesz, ile Jake już miał dziewczyn? - Lisa złośliwie się uśmiechnęła.
- Nie. I nie chcę wiedzieć - warknęłam. Nie potrafiłam udawać, że jest mi to obojętne.
- Zaprosisz mnie na ślub? - pisnęła Julie.
- Ja... - zaczęłam.
- Żartujesz sobie? Jak można kogoś zaprosić na ślub, który nigdy się nie odbędzie? - rzuciła Lisa.
I tak trwała rozmowa między kilkunastoma dziewczynami.

- Dajcie jej spokój! - krzyknął nagle Jake, wstając. Cała klasa spoglądała to na mnie, to na niego.

Na szczęście w tej chwili zadzwonił dzwonek. Wszyscy się spakowali. Ja również. Wzięłam plecak i udałam się w stronę drzwi. I wtedy poczułam czyjąś ciepłą dłoń ściskającą moją, która była lodowata. Odwróciłam się. To był Jake.
- Dziękuję - wydusiłam z siebie.
- To ja dziękuję za to, że odważyłaś się powiedzieć to, co powiedziałaś - szepnął mi do ucha. Po kilku sekundach po prostu bezceremonialnie wyszedł.

A ja, z mieszanymi uczuciami, wróciłam do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz