Unikałam Jake'a jak tylko mogłam. Nie patrzyłam na niego. Popełniłam błąd i nie byłam w stanie sobie go wybaczyć.
Przyszło zakończenie roku szkolnego. Ostatni dzień w szkole. Okropnie się tym denerwowałam, ale to chyba normalne. Bo znowu wszystko się zmienia. Znówu nie będzie tak jak dawniej. Kolejny raz nie będę niczego pewna.
Ceremonia zakończenia roku odbyła się tak samo jak zwykle. Tak jak zawsze dostałam świadectwo z wyróżnieniem.
Ale powrót do domu miał już nie być taki sam...
Po wyściskaniu wszystkich (prawie!), obiecaniu, że jeszcze kiedyś się spotkamy, spojrzałam jeszcze raz na moją starą szkołę i udałam się tak dobrze znaną mi drogą.
I wtedy zapiszczał mój telefon.
To był SMS.
"Wypadek samochodowy. Twoi rodzice. Nie żyją. Tak mi przykro. Ciocia Aga."
Nagle cały świat wokoło zaczął wirować. Nogi się przede mną ugięły. Straciłam kontrolę.
I, biorąc przykład ze średniowiecznych dam, zemdlałam.
***
- Przecież juź ci mówiłem! - usłyszałam czyjś rozdrażniony głos. Brzmiał znajomo.
Leżałam z zamkniętymi oczami na czymś twardym. Postanowiłam się nie ruszać i nie unosić powiek. Bałam się.
- Leżała nieprzytomna na ulicy - warknął zirytowany mężczyzna.
- Czy coś przy sobie miała? - spytała, sądząc po wysokości głosu, kobieta.
- Telefon. I świadectwo szkolne - odparł chłopak.
- Och! Świadectwo! - ucieszyła się posiadaczka pięknego, melodyjnego głosu. - Jak się w takim razie nazywa?
- Gabrielle. Gabrielle Hope.
- Gabrielle! - krzyknęła przedstawicielka płci pięknej.
- Gabrielle... Erudieth... To ona! - olśniło i blondyna.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam... Ciocię Agę i Davida!
- Dziękuję - wychrypiałam.
- Nie ma za co - odrzekł Dave. - Poza tym, pomaganie ci jest moim obowiązkiem.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Powoli. Gabrielle, musisz dojść do siebie. Później wyjaśnimy ci wszystko i odpowiemy na nurtujące cię pytania - stwierdziła ciocia.
- Okay - zgodziłam się, chociaż nie miałam ochoty czekać na wyjaśnienia. To chyba normalne, że chciałam wiedzieć, o co chodzi, czyż nie?
I wtedy zauważyłam, że leżę na kuchennym stole w małym domku o naprawdę pięknym wystroju. To było coś wręcz niesamowitego! Od razu nasunęły mi się na myśl mieszkania elfów. Takie subtelne, a zarazem eleganckie. Zawsze chciałam mieszkać w podobnym miejscu.
- Pewnie jest ci tu strasznie niewygodnie - zatroskał się Melethron.
- Ja... Nie, nie - wypaliłam. Ale on tylko spojrzał na mnie powątpiewająco, delikatnie uniósł i zaniósł do pomieszczenia naprzeciwko.
- To mój pokój. I tak jakoś wyszło, że przez jakiś czas będziemy go ze sobą dzielić - oznajmił David.
- Yhm - wykrztusiłam z siebie, doszczętnie zaskoczoną perspektywą mieszczania w jednym pokoju z tym chłopakiem.
- Nie bój się. Nie zjem cię. - Dave posłał mi zalotne spojrzenie.
- Nie jestem pewna - odgryzłam się, żałując, że nie mam takiej lekkości do porozumiewania się na tej płaszczyźnie jak on.
- Założymy się? - Melethron splótł ręce na piersi.
- A co mi przyjdzie z zakładu, jeśli zostanę zjedzona? - spytałam z lekką ironią w głosie. Chłopak roześmiał się i szturchnął mnie lekko w żebra.
- Aj! - pisnęłam. Poczułam straszny ból przeszywający okolice moich żeber.
- Co się dzieje? - przeląkł się David.
- Moje żebra! - wydałam z siebie stłumiony jęk.
- Spokojnie. Nie panikuj - rzekł, choć sam wyglądał na spanikowanego. Przyjrzał mi się uważnie. - Raz... Dwa... Trzy...
Zemdlałam, wpadając w jego silne ramiona.
Chłopak w koszuli w kratę
środa, 2 marca 2016
poniedziałek, 15 lutego 2016
Rozdział 2.
- Cześć, Gaba! Świetnie, że przyszłaś! - ucieszyła się Martha, otwierając mi drzwi.
- Jak mogłabym nie przyjść? - odparłam, próbując się uśmiechnąć. Na próżno.
Weszłam do środka, składając koleżance życzenia i wręczając prezent. Nie musiała mi pokazywać, gdzie powinnam iść. Znałam ten dom jak własną kieszeń. Często marzyłam, żeby być Marthą, mieszkać tu, mieć takich wspaniałych rodziców jak ona...
Wpadłam na kogoś, wchodząc do salonu. Idealne rysy twarzy. Czarne włosy. Niebieskie oczy. Jake.
- Witaj - powiedział beztrosko, omiatając mnie spojrzeniem. - Wyglądasz cudownie.
- Dziękuję, ale przesadzasz. - Z całą pewnością lekko się zarumieniłam. Albo nawet nie lekko.
- Wcale nie - stwierdził brunet. Był ode mnie trochę wyższy, więc żeby spojrzeć mu w oczy, musiałam unieść wzrok. I zrobiłam to. Patrzyliśmy tak na siebie dłuższy czas. Jak dla mnie to było jak kilka sekund. Słodkie kilka sekund, których nie oddałabym za nic w świecie. Nasze własne kilka sekund.
- Zamierzasz tak tu stać i się we mnie wpatrywać? - zakpił chłopak. - Nie, żebym miał coś przeciwko - dodał, przyprawiając mnie o przyspieszone bicie serca.
A później między nami nie wydarzyło się nic. Zupełnie nic. Co gorsza, Jake zaczął tańczyć z tą przeklętą Lisą...
- Mogę cię porwać do tańca? - Nagle pojawił się obok mnie wysoki, szczupły blondyn z długimi, prostymi włosami i dość nietypowymi, ale za to ogromnie przyciągającymi rysami twarzy. Miał śliczne, niebieskie oczy, które sprawiały wrażenie, jakby odbijało się w nich światło gwiazd, a ja w tej chwili nie chciałam nic innego, tylko w nie patrzeć.
- Tak! - Sama nie wiem, skąd się we mnie wzięło tyle entuzjazmu w stosunku do tańca zaproponowanego przez kompletnie nieznanego mi chłopaka.
- Jestem Melethron - przedstawił się.
- Erudieth - mimowolnie odpłaciłam mu się tym samym, czyli sindarińskim odpowiednikiem mojego imienia. - Miło mi cię poznać, Melethronie, który zdajesz się znać tajniki prastarego języka elfów!
David uśmiechnął się lekko. Zaprowadził mnie na parkiet, położył dłoń na mojej talii.
- Zobaczmy więc, czy elfickie tańce opanowałaś w takim samym stopniu jak język sindariński - oznajmił. I po chwili tańczyliśmy, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia reszty. Dziwili się, bo nie wiedzieli, co też takiego tańczymy. Nie znałam kroków, ale on mnie prowadził, i tak jakoś wychodziło, że tańczyłam, jakbym przez całe dotychczasowe życie nie robiła nic innego. Po prostu powoli i dostojnie sunęłam, razem z nim. I było mi dobrze.
- Powiedz, jakim cudem taka niebiańska istota znalazła się na urodzinach Marthy, a do tego jeszcze zgodziła się ze mną zatańczyć? - spytał nagle David.
- Nie mam pojęcia. Nie mnie ingerować w wolę czcigodnego Ilúvatara - odparłam.
- I takiej właśnie odpowiedzi się po tobie spodziewałem. - Dave uśmiechnął się szeroko. - Niedługo się spotkamy - dodał tajemniczo, ucałował moją dłoń i wyszedł.
Martha podeszła do mnie i porozumiewawczo trąciła w ramię. Mrugnęłam do niej i w tej chwili serce mi zamarło. Zobaczyłam Jake'a... Jake'a całującego się z Lisą! Wydałam z siebie zduszony jęk. W tej chwili miałam ochotę podejść tam i udusić go gołymi rękami.
I wtedy to zrozumiałam.
Ja w ogóle nigdy go nie kochałam...
- Jak mogłabym nie przyjść? - odparłam, próbując się uśmiechnąć. Na próżno.
Weszłam do środka, składając koleżance życzenia i wręczając prezent. Nie musiała mi pokazywać, gdzie powinnam iść. Znałam ten dom jak własną kieszeń. Często marzyłam, żeby być Marthą, mieszkać tu, mieć takich wspaniałych rodziców jak ona...
Wpadłam na kogoś, wchodząc do salonu. Idealne rysy twarzy. Czarne włosy. Niebieskie oczy. Jake.
- Witaj - powiedział beztrosko, omiatając mnie spojrzeniem. - Wyglądasz cudownie.
- Dziękuję, ale przesadzasz. - Z całą pewnością lekko się zarumieniłam. Albo nawet nie lekko.
- Wcale nie - stwierdził brunet. Był ode mnie trochę wyższy, więc żeby spojrzeć mu w oczy, musiałam unieść wzrok. I zrobiłam to. Patrzyliśmy tak na siebie dłuższy czas. Jak dla mnie to było jak kilka sekund. Słodkie kilka sekund, których nie oddałabym za nic w świecie. Nasze własne kilka sekund.
- Zamierzasz tak tu stać i się we mnie wpatrywać? - zakpił chłopak. - Nie, żebym miał coś przeciwko - dodał, przyprawiając mnie o przyspieszone bicie serca.
A później między nami nie wydarzyło się nic. Zupełnie nic. Co gorsza, Jake zaczął tańczyć z tą przeklętą Lisą...
- Mogę cię porwać do tańca? - Nagle pojawił się obok mnie wysoki, szczupły blondyn z długimi, prostymi włosami i dość nietypowymi, ale za to ogromnie przyciągającymi rysami twarzy. Miał śliczne, niebieskie oczy, które sprawiały wrażenie, jakby odbijało się w nich światło gwiazd, a ja w tej chwili nie chciałam nic innego, tylko w nie patrzeć.
- Tak! - Sama nie wiem, skąd się we mnie wzięło tyle entuzjazmu w stosunku do tańca zaproponowanego przez kompletnie nieznanego mi chłopaka.
- Jestem Melethron - przedstawił się.
- Erudieth - mimowolnie odpłaciłam mu się tym samym, czyli sindarińskim odpowiednikiem mojego imienia. - Miło mi cię poznać, Melethronie, który zdajesz się znać tajniki prastarego języka elfów!
David uśmiechnął się lekko. Zaprowadził mnie na parkiet, położył dłoń na mojej talii.
- Zobaczmy więc, czy elfickie tańce opanowałaś w takim samym stopniu jak język sindariński - oznajmił. I po chwili tańczyliśmy, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia reszty. Dziwili się, bo nie wiedzieli, co też takiego tańczymy. Nie znałam kroków, ale on mnie prowadził, i tak jakoś wychodziło, że tańczyłam, jakbym przez całe dotychczasowe życie nie robiła nic innego. Po prostu powoli i dostojnie sunęłam, razem z nim. I było mi dobrze.
- Powiedz, jakim cudem taka niebiańska istota znalazła się na urodzinach Marthy, a do tego jeszcze zgodziła się ze mną zatańczyć? - spytał nagle David.
- Nie mam pojęcia. Nie mnie ingerować w wolę czcigodnego Ilúvatara - odparłam.
- I takiej właśnie odpowiedzi się po tobie spodziewałem. - Dave uśmiechnął się szeroko. - Niedługo się spotkamy - dodał tajemniczo, ucałował moją dłoń i wyszedł.
Martha podeszła do mnie i porozumiewawczo trąciła w ramię. Mrugnęłam do niej i w tej chwili serce mi zamarło. Zobaczyłam Jake'a... Jake'a całującego się z Lisą! Wydałam z siebie zduszony jęk. W tej chwili miałam ochotę podejść tam i udusić go gołymi rękami.
I wtedy to zrozumiałam.
Ja w ogóle nigdy go nie kochałam...
środa, 13 stycznia 2016
Rozdział 1.
Była godzina 23:19. Siedziałam w swoim pokoju i patrzyłam pustym wzrokiem w sufit. Zastanawiałam się, po jaką cholerę wyznałam Jake'owi miłość, w dodatku przy całej klasie. Chciałam, żeby powiedział, że on też mnie kocha, albo kazał mi zejść mu z oczu. Tak, rozważałam obie te opcje. Obie wywołałyby u mnie skrajne emocje i zmieniłyby moje życie. A to, co on zrobił, wykraczało poza moje przewidywania i rujnowało moją opinię o chłopakach. Owszem, już nie będzie tak jak dawniej. Ale i tak mam wrażenie, jakbym znajdowała się w czarnej dziurze i nie wiedziała, co począć.
Czułam się strasznie zmęczona, ale mimo to nie mogłam zasnąć.
I wtedy nagle rozległ się sygnał. Krótki, krótki, krótki. Długi, długi. Krótki, krótki, krótki. SMS.
Sięgnęłam ręką po telefon. Na ekranie wyświetlił się Jake. I jedno słowo. "Przepraszam."
"Nie, to ja przepraszam. Nie powinnam tak bez pytania pchać się w Twoje życie." - Odpisałam drżącymi rękami.
I wtedy dotarło do mnie, jak on musi się teraz czuć. Może nie odwzajemnia moich uczuć, ale nie chce mnie zranić, więc nie mówi mi tego wprost.
"To zaszczyt, kiedy w moje życie pcha się ktoś taki jak Ty." Nie mogłam uwierzyć w prawdziwość jego SMSa. Drugiego SMSa, jakiego dostałam od niego w życiu.
"A z kolei kłamstwo ze strony kogoś, kogo się kocha, piekielnie boli." Było mi ciężko to napisać, ale jednak wysłałam.
Opadłam na łóżko i zaczęłam uderzać w poduszkę. Chciałam płakać. Tak bardzo chciałam płakać, ale nie mogłam.
- Gabrielle? - Do mojej twierdzy wkroczyła Jeanine. Jej głos jak zawsze brzmiał surowo.
- Cóż cię sprowadza w moje skromne progi? - spytałam, starając się nieco rozluźnić atmosferę.
- Siedzisz po nocach. Tłuczesz w poduszkę. I pytasz, co mnie tu sprowadza. Co to ma znaczyć? - Jeanine popatrzyła na mnie z wyrzutem.
I wtedy przyszedł SMS od Jake'a. "Jesteś inna od wszystkich, Gabi."
Co wtedy czułam? Radosne uniesienie, które po kilku sekundach ustąpiło miejsca lękowi. Bo matka właśnie dobierała się do mojego telefonu.
- Kto to Jake? - Spojrzała na mnie tak, że od razu poczułam się winna.
- K-kolega z klasy - odparłam cicho.
- K-kolega z klasy? - Jeanine opanowała do perfekcji parodiowanie mnie. Tego nie jestem w stanie jej odmówić. - Co ja ci mówiłam o chłopakach? Po pierwsze, jesteś jeszcze taka młoda... - Po kilku minutach przestałam słuchać. Kiedy jednak usłyszałam ostre "Po cztrdzieste szóste, jutro idziesz na urodziny swojej koleżanki, siedzisz po nocach i myślisz o facetach, a jutro będziesz wyglądała jak zombie!", zamarłam. Urodziny Marthy! Jak mogłam o tym zapomnieć?!
- To teraz może już wyjdź, a ja się położę. Dobrze... Mamo? - Ostatnie słowo z trudem przecisnęło mi się przez gardło.
Jeanine jeszcze raz posłała mi swoje firmowe karcące spojrzenie i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Zamknęłam się od środka na klucz i sięgnęłam po telefon. Znalazłam w swojej imponująco krótkiej liście kontaktów Marthę Striky i wybrałam nową wiadomość. "Śpisz?" Nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Po chwili odpisała: "A o co chodzi?". "O Jake'a", wystukałam zgodnie z prawdą. Minutę później do mnie zadzwoniła.
- Cześć - przywitała się radośnie.
- Cześć - mruknęłam.
- Więc stało się coś nowego, czy tylko to pamiętne wyznanie na polskim? - TYLKO?! Co ona sobie wyobraża?! Nawet nie wie, ile mnie to kosztowało, ile zaryzykowam, ile to zmieniło... - Gaba?
Szybko opowiedziałam jej to zajście w drzwiach klasy i przytoczyłam naszą pierwszą SMS-ową konwersację.
- On na ciebie leci - oznajmiła Martha tonem wszystkowiedzącego nauczyciela.
- Czy to naprawdę jest tak oczywiste, jak to, że jutro na twojej imprezie urodzinowej Lisa będzie się do niego kleić przy każdej możliwej okazji? - spytałam sarkastycznie. I wtedy to do mnie dotarło. On tam jutro będzie. A ja będę wyglądać jak zombie. Spojrzałam na zegarek. 0:07. Nawet nie jutro. Dzisiaj.
- Wszystkiego najlepszego, szesnastolatko! - zaszczebiotałam, udając Lisę.
- Dziękuję, zakochana karo od Boga! - Słychać było przez telefon szeroki uśmiech Marthy, kiedy to mówiła. A ja już dawno przestałam zwracać uwagę na moje niedorzeczne imię.
- Słuchaj, muszę już kończyć. - Nagle urwała. - Do jutra. Wytrzymaj jakoś!
- Do dzisiaj - odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
***
W sobotę obudziłam się w południe. Miałam całe trzy godziny i czterdzieści minut do wyjścia do Marthy. Super.
W sumie to nie wiedziałam, czy chcę tam iść, czy też nie. Z jednej strony nawet lubiłam Marthę, a z drugiej strony bałam się nieuchronnej bezpośredniej konfrontacji z Jake'm. Chociaż trochę też cieszyłam się z tego, że go zobaczę.
Zjadłam śniadanie. Rodzice siedzieli w swoim pokoju. To nawet lepiej, bo obeszło się bez znaczących spojrzeń mamy. Później siedziałam chwilę w domu i słuchałam muzyki. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, włożyłam swoją śliczną, krótką, ciemnoczerwoną sukienkę, która idealnie kontrastowała z moją jasną skórą. Długie, falowane, czarne włosy rozczesałam. Zrobilłam lekki makijaż. Na stopy włożyłam balerinki w kolorze sukienki. Byłam wysoka, nie miałam potrzeby dowartościowywania się przez noszenie szpilek. Na koniec zawiesiłam na szyi złoty łańcuszek z serduszkiem.
Kiedy uznałam, że jestem gotowa, wzięłam prezent i ruszyłam do Marthy.
Czułam się strasznie zmęczona, ale mimo to nie mogłam zasnąć.
I wtedy nagle rozległ się sygnał. Krótki, krótki, krótki. Długi, długi. Krótki, krótki, krótki. SMS.
Sięgnęłam ręką po telefon. Na ekranie wyświetlił się Jake. I jedno słowo. "Przepraszam."
"Nie, to ja przepraszam. Nie powinnam tak bez pytania pchać się w Twoje życie." - Odpisałam drżącymi rękami.
I wtedy dotarło do mnie, jak on musi się teraz czuć. Może nie odwzajemnia moich uczuć, ale nie chce mnie zranić, więc nie mówi mi tego wprost.
"To zaszczyt, kiedy w moje życie pcha się ktoś taki jak Ty." Nie mogłam uwierzyć w prawdziwość jego SMSa. Drugiego SMSa, jakiego dostałam od niego w życiu.
"A z kolei kłamstwo ze strony kogoś, kogo się kocha, piekielnie boli." Było mi ciężko to napisać, ale jednak wysłałam.
Opadłam na łóżko i zaczęłam uderzać w poduszkę. Chciałam płakać. Tak bardzo chciałam płakać, ale nie mogłam.
- Gabrielle? - Do mojej twierdzy wkroczyła Jeanine. Jej głos jak zawsze brzmiał surowo.
- Cóż cię sprowadza w moje skromne progi? - spytałam, starając się nieco rozluźnić atmosferę.
- Siedzisz po nocach. Tłuczesz w poduszkę. I pytasz, co mnie tu sprowadza. Co to ma znaczyć? - Jeanine popatrzyła na mnie z wyrzutem.
I wtedy przyszedł SMS od Jake'a. "Jesteś inna od wszystkich, Gabi."
Co wtedy czułam? Radosne uniesienie, które po kilku sekundach ustąpiło miejsca lękowi. Bo matka właśnie dobierała się do mojego telefonu.
- Kto to Jake? - Spojrzała na mnie tak, że od razu poczułam się winna.
- K-kolega z klasy - odparłam cicho.
- K-kolega z klasy? - Jeanine opanowała do perfekcji parodiowanie mnie. Tego nie jestem w stanie jej odmówić. - Co ja ci mówiłam o chłopakach? Po pierwsze, jesteś jeszcze taka młoda... - Po kilku minutach przestałam słuchać. Kiedy jednak usłyszałam ostre "Po cztrdzieste szóste, jutro idziesz na urodziny swojej koleżanki, siedzisz po nocach i myślisz o facetach, a jutro będziesz wyglądała jak zombie!", zamarłam. Urodziny Marthy! Jak mogłam o tym zapomnieć?!
- To teraz może już wyjdź, a ja się położę. Dobrze... Mamo? - Ostatnie słowo z trudem przecisnęło mi się przez gardło.
Jeanine jeszcze raz posłała mi swoje firmowe karcące spojrzenie i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
Zamknęłam się od środka na klucz i sięgnęłam po telefon. Znalazłam w swojej imponująco krótkiej liście kontaktów Marthę Striky i wybrałam nową wiadomość. "Śpisz?" Nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Po chwili odpisała: "A o co chodzi?". "O Jake'a", wystukałam zgodnie z prawdą. Minutę później do mnie zadzwoniła.
- Cześć - przywitała się radośnie.
- Cześć - mruknęłam.
- Więc stało się coś nowego, czy tylko to pamiętne wyznanie na polskim? - TYLKO?! Co ona sobie wyobraża?! Nawet nie wie, ile mnie to kosztowało, ile zaryzykowam, ile to zmieniło... - Gaba?
Szybko opowiedziałam jej to zajście w drzwiach klasy i przytoczyłam naszą pierwszą SMS-ową konwersację.
- On na ciebie leci - oznajmiła Martha tonem wszystkowiedzącego nauczyciela.
- Czy to naprawdę jest tak oczywiste, jak to, że jutro na twojej imprezie urodzinowej Lisa będzie się do niego kleić przy każdej możliwej okazji? - spytałam sarkastycznie. I wtedy to do mnie dotarło. On tam jutro będzie. A ja będę wyglądać jak zombie. Spojrzałam na zegarek. 0:07. Nawet nie jutro. Dzisiaj.
- Wszystkiego najlepszego, szesnastolatko! - zaszczebiotałam, udając Lisę.
- Dziękuję, zakochana karo od Boga! - Słychać było przez telefon szeroki uśmiech Marthy, kiedy to mówiła. A ja już dawno przestałam zwracać uwagę na moje niedorzeczne imię.
- Słuchaj, muszę już kończyć. - Nagle urwała. - Do jutra. Wytrzymaj jakoś!
- Do dzisiaj - odpowiedziałam bezbarwnym głosem.
***
W sobotę obudziłam się w południe. Miałam całe trzy godziny i czterdzieści minut do wyjścia do Marthy. Super.
W sumie to nie wiedziałam, czy chcę tam iść, czy też nie. Z jednej strony nawet lubiłam Marthę, a z drugiej strony bałam się nieuchronnej bezpośredniej konfrontacji z Jake'm. Chociaż trochę też cieszyłam się z tego, że go zobaczę.
Zjadłam śniadanie. Rodzice siedzieli w swoim pokoju. To nawet lepiej, bo obeszło się bez znaczących spojrzeń mamy. Później siedziałam chwilę w domu i słuchałam muzyki. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, włożyłam swoją śliczną, krótką, ciemnoczerwoną sukienkę, która idealnie kontrastowała z moją jasną skórą. Długie, falowane, czarne włosy rozczesałam. Zrobilłam lekki makijaż. Na stopy włożyłam balerinki w kolorze sukienki. Byłam wysoka, nie miałam potrzeby dowartościowywania się przez noszenie szpilek. Na koniec zawiesiłam na szyi złoty łańcuszek z serduszkiem.
Kiedy uznałam, że jestem gotowa, wzięłam prezent i ruszyłam do Marthy.
wtorek, 5 stycznia 2016
Prolog
Jestem Gabrielle Hope.
Moje imię i nazwisko samo w sobie jest ironią.
Gabrielle, czyli "dar od Boga", jak się to zwykło tłumaczyć. A ja nie czuję się jak boski podarunek, tylko raczej jak kara za grzechy. Jestem efektem ubocznym wielkiej miłości moich rodziców. Nie miało mnie tu być. Jestem niepotrzebna. Tak było odkąd pamiętam.
Hope - nadzieja. Na co? Na lepsze życie? Na wskrzeszenie Kurta Cobaina? A może na miłość? Cóż, ja nie mam nadziei. Tak jak kiedyś powiedział jeden z tych mądrych ludzi, których tak trudno spamiętać, nadzieja jest matką głupich. A ja nie jestem głupia.
Marnuję tlen na Ziemi już piętnaście, prawie szesnaście lat. Czasem zastanawiam się, jakim cudem wytrzymałam tu tak długo. To chyba mój największy życiowy sukces. Życie. Może się to wydawać dziwne, ale przynajmniej nie jest bezsensowne.
Słucham muzyki, wręcz nałogowo. Dzień bez moich ukochanych zespołów to dla mnie dzień stracony. Moją ostatnią obsesją jest grunge. Pearl Jam, Soundgarden... Ale przede wszystkim Nirvana. Mogłabym ich słuchać bez końca. Podziwiam ich pomysły na kawałki. Większość, raz usłyszana, nie odpuści nigdy. I choćbyś nie wiadomo jak próbował zapomnieć, nie dasz rady. Bo można zapomnieć tytuł, rok wydania, ale samego utworu się nie zapomina. I, tak jak w moim przypadku, zdarza się obsesja na punkcie wykonawców. Ale teraz wynieśmy się na chwilę z Seattle. Amerykański i, oczywiście mój narodowy - brytyjski, metal. Sporadycznie również jakiś inny. Czyli zespoły typu Metallica, Iron Maiden, Raven, Slayer, Accept, Hunter, Amon Amarth (i wiele innych) też są darzone przeze mnie wielką sympatią. No i dobrym, ciężkim rockiem też nie pogardzę. Led Zeppelin, Deep Purple, Guns N' Roses, Thirty Seconds To Mars... Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale ze względu na niektórych nieobeznanych w temacie sobie daruję. Słucham też rocka progresywnego. Wielkie Pink Floyd. Genialne Yes. Wspaniały Camel. Cudowne King Crimson. Kiedy tak tu wymieniałam te zespoły, miałam wrażenie, jakby tamte pozostałe, których nie wypisałam z uwagi na Ciebie, czytelniku, rozpaczliwie domagały się swojego miejsca na liście.
Gram na gitarze już osiem lat. Muszę przyznać, że idzie mi całkiem nieźle. Rozważam zgarnięcie kilku ludzi i założenie zespołu.
Uwielbiam czytać książki. Szczególnie fantasy.
Żeby tradycji stało się zadość, moim ulubionym kolorem jest czarny. Tuż za nim są żółty i czerwony.
Jak już pewnie zauważyliście, moje relacje z rodzicami są niezbyt dobrze. To dlatego, że oni mnie nie kochają, a ja nie kocham ich. Staramy się nie pozabijać z przyczyn czysto biznesowych. (Bo raczej nikt nie ma ochoty siedzieć w więzieniu albo leżeć w grobie.) No więc tak. Jeanine, moja matka, jest dyrektorką szkoły podstawowej, do której kiedyś chodziłam, zaś ojciec, Jason, zajmuje się polityką. Także żyję w totalitarnej rodzinie, że tak powiem.
Wiele osób twierdzi, że jestem człowiekiem bez uczuć. Ale to, że ich nie okazuję, nie znaczy, że ich nie mam. Każdy ma uczucia.
Jest jedna rzecz, którą skrywałam w sobie od początku nauki w tej szkole aż do teraz, czyli ponad dwa lata.
Jake, zwracam się bezpośrednio do Ciebie, bo tak naprawdę wyłącznie Ciebie to dotyczy.
Kocham Cię, Jake.
Ostatnie trzy słowa były dla mnie strasznie bolesne. Z trudem je z siebie wykrztusiłam. Ale zdecydowałam się na to, teraz nie było już odwrotu.
Odłożyłam moje wypracowanie z czerwoną szóstką w prawym dolnym rogu, wróciłam na środek klasy i niepewnie podniosłam wzrok. Ten wstyd był ceną, którą musiałam zapłacić za napisanie najlepszej pracy w 3A. Z łatwością przyszło mi mówienie o rodzicach. To końcowe wyznanie sprawiło, że pomimo ubrania czułam się naga. Naga i bezbronna przy dwudziestu czterech osobach, wpatrujących się we mnie. Jedni ze współczuciem, jedni z pogardą, a jeszcze innych ta cała sytuacja najwyraźnej bawiła. Spojrzałam na Jake'a. Siedział sam w ławce. Ściskał prawą ręką długopis. Stąd wiedziałam, że jest spięty, choć najwyraźniej starał się to ukryć.
Teraz nadeszła pora na pytania. To taka tradycja. Zawsze po przeczytaniu przez kogoś wypracowania pozostali mogą zadawać mu pytania i wymieniać swoje opinie na temat pracy.
Byłam przekonana, że nawet nie zwrócą uwagi na większość rzeczy, że po prostu będą mnie wypytywać o Jake'a.
- Czy byłoby ci przykro, gdyby twoi rodzice umarli? - zapytała Martha. Jako jedyna w klasie starała się ze mną rozmawiać, chyba nawet mnie lubiła.
- Raczej nie - odparłam. - Może tylko dlatego, że trafiłabym do domu dziecka.
- Nie czujesz się samotna? - Katy z trzeciej ławki udawała, że w ogóle coś ją obchodzę.
- Tylko trochę. Mam kilka ciekawych rzeczy do roboty - stwierdziłam.
- Wiesz, ile Jake już miał dziewczyn? - Lisa złośliwie się uśmiechnęła.
- Nie. I nie chcę wiedzieć - warknęłam. Nie potrafiłam udawać, że jest mi to obojętne.
- Zaprosisz mnie na ślub? - pisnęła Julie.
- Ja... - zaczęłam.
- Żartujesz sobie? Jak można kogoś zaprosić na ślub, który nigdy się nie odbędzie? - rzuciła Lisa.
I tak trwała rozmowa między kilkunastoma dziewczynami.
- Dajcie jej spokój! - krzyknął nagle Jake, wstając. Cała klasa spoglądała to na mnie, to na niego.
Na szczęście w tej chwili zadzwonił dzwonek. Wszyscy się spakowali. Ja również. Wzięłam plecak i udałam się w stronę drzwi. I wtedy poczułam czyjąś ciepłą dłoń ściskającą moją, która była lodowata. Odwróciłam się. To był Jake.
- Dziękuję - wydusiłam z siebie.
- To ja dziękuję za to, że odważyłaś się powiedzieć to, co powiedziałaś - szepnął mi do ucha. Po kilku sekundach po prostu bezceremonialnie wyszedł.
A ja, z mieszanymi uczuciami, wróciłam do domu.
Moje imię i nazwisko samo w sobie jest ironią.
Gabrielle, czyli "dar od Boga", jak się to zwykło tłumaczyć. A ja nie czuję się jak boski podarunek, tylko raczej jak kara za grzechy. Jestem efektem ubocznym wielkiej miłości moich rodziców. Nie miało mnie tu być. Jestem niepotrzebna. Tak było odkąd pamiętam.
Hope - nadzieja. Na co? Na lepsze życie? Na wskrzeszenie Kurta Cobaina? A może na miłość? Cóż, ja nie mam nadziei. Tak jak kiedyś powiedział jeden z tych mądrych ludzi, których tak trudno spamiętać, nadzieja jest matką głupich. A ja nie jestem głupia.
Marnuję tlen na Ziemi już piętnaście, prawie szesnaście lat. Czasem zastanawiam się, jakim cudem wytrzymałam tu tak długo. To chyba mój największy życiowy sukces. Życie. Może się to wydawać dziwne, ale przynajmniej nie jest bezsensowne.
Słucham muzyki, wręcz nałogowo. Dzień bez moich ukochanych zespołów to dla mnie dzień stracony. Moją ostatnią obsesją jest grunge. Pearl Jam, Soundgarden... Ale przede wszystkim Nirvana. Mogłabym ich słuchać bez końca. Podziwiam ich pomysły na kawałki. Większość, raz usłyszana, nie odpuści nigdy. I choćbyś nie wiadomo jak próbował zapomnieć, nie dasz rady. Bo można zapomnieć tytuł, rok wydania, ale samego utworu się nie zapomina. I, tak jak w moim przypadku, zdarza się obsesja na punkcie wykonawców. Ale teraz wynieśmy się na chwilę z Seattle. Amerykański i, oczywiście mój narodowy - brytyjski, metal. Sporadycznie również jakiś inny. Czyli zespoły typu Metallica, Iron Maiden, Raven, Slayer, Accept, Hunter, Amon Amarth (i wiele innych) też są darzone przeze mnie wielką sympatią. No i dobrym, ciężkim rockiem też nie pogardzę. Led Zeppelin, Deep Purple, Guns N' Roses, Thirty Seconds To Mars... Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale ze względu na niektórych nieobeznanych w temacie sobie daruję. Słucham też rocka progresywnego. Wielkie Pink Floyd. Genialne Yes. Wspaniały Camel. Cudowne King Crimson. Kiedy tak tu wymieniałam te zespoły, miałam wrażenie, jakby tamte pozostałe, których nie wypisałam z uwagi na Ciebie, czytelniku, rozpaczliwie domagały się swojego miejsca na liście.
Gram na gitarze już osiem lat. Muszę przyznać, że idzie mi całkiem nieźle. Rozważam zgarnięcie kilku ludzi i założenie zespołu.
Uwielbiam czytać książki. Szczególnie fantasy.
Żeby tradycji stało się zadość, moim ulubionym kolorem jest czarny. Tuż za nim są żółty i czerwony.
Jak już pewnie zauważyliście, moje relacje z rodzicami są niezbyt dobrze. To dlatego, że oni mnie nie kochają, a ja nie kocham ich. Staramy się nie pozabijać z przyczyn czysto biznesowych. (Bo raczej nikt nie ma ochoty siedzieć w więzieniu albo leżeć w grobie.) No więc tak. Jeanine, moja matka, jest dyrektorką szkoły podstawowej, do której kiedyś chodziłam, zaś ojciec, Jason, zajmuje się polityką. Także żyję w totalitarnej rodzinie, że tak powiem.
Wiele osób twierdzi, że jestem człowiekiem bez uczuć. Ale to, że ich nie okazuję, nie znaczy, że ich nie mam. Każdy ma uczucia.
Jest jedna rzecz, którą skrywałam w sobie od początku nauki w tej szkole aż do teraz, czyli ponad dwa lata.
Jake, zwracam się bezpośrednio do Ciebie, bo tak naprawdę wyłącznie Ciebie to dotyczy.
Kocham Cię, Jake.
***
Ostatnie trzy słowa były dla mnie strasznie bolesne. Z trudem je z siebie wykrztusiłam. Ale zdecydowałam się na to, teraz nie było już odwrotu.
Odłożyłam moje wypracowanie z czerwoną szóstką w prawym dolnym rogu, wróciłam na środek klasy i niepewnie podniosłam wzrok. Ten wstyd był ceną, którą musiałam zapłacić za napisanie najlepszej pracy w 3A. Z łatwością przyszło mi mówienie o rodzicach. To końcowe wyznanie sprawiło, że pomimo ubrania czułam się naga. Naga i bezbronna przy dwudziestu czterech osobach, wpatrujących się we mnie. Jedni ze współczuciem, jedni z pogardą, a jeszcze innych ta cała sytuacja najwyraźnej bawiła. Spojrzałam na Jake'a. Siedział sam w ławce. Ściskał prawą ręką długopis. Stąd wiedziałam, że jest spięty, choć najwyraźniej starał się to ukryć.
Teraz nadeszła pora na pytania. To taka tradycja. Zawsze po przeczytaniu przez kogoś wypracowania pozostali mogą zadawać mu pytania i wymieniać swoje opinie na temat pracy.
Byłam przekonana, że nawet nie zwrócą uwagi na większość rzeczy, że po prostu będą mnie wypytywać o Jake'a.
- Czy byłoby ci przykro, gdyby twoi rodzice umarli? - zapytała Martha. Jako jedyna w klasie starała się ze mną rozmawiać, chyba nawet mnie lubiła.
- Raczej nie - odparłam. - Może tylko dlatego, że trafiłabym do domu dziecka.
- Nie czujesz się samotna? - Katy z trzeciej ławki udawała, że w ogóle coś ją obchodzę.
- Tylko trochę. Mam kilka ciekawych rzeczy do roboty - stwierdziłam.
- Wiesz, ile Jake już miał dziewczyn? - Lisa złośliwie się uśmiechnęła.
- Nie. I nie chcę wiedzieć - warknęłam. Nie potrafiłam udawać, że jest mi to obojętne.
- Zaprosisz mnie na ślub? - pisnęła Julie.
- Ja... - zaczęłam.
- Żartujesz sobie? Jak można kogoś zaprosić na ślub, który nigdy się nie odbędzie? - rzuciła Lisa.
I tak trwała rozmowa między kilkunastoma dziewczynami.
- Dajcie jej spokój! - krzyknął nagle Jake, wstając. Cała klasa spoglądała to na mnie, to na niego.
Na szczęście w tej chwili zadzwonił dzwonek. Wszyscy się spakowali. Ja również. Wzięłam plecak i udałam się w stronę drzwi. I wtedy poczułam czyjąś ciepłą dłoń ściskającą moją, która była lodowata. Odwróciłam się. To był Jake.
- Dziękuję - wydusiłam z siebie.
- To ja dziękuję za to, że odważyłaś się powiedzieć to, co powiedziałaś - szepnął mi do ucha. Po kilku sekundach po prostu bezceremonialnie wyszedł.
A ja, z mieszanymi uczuciami, wróciłam do domu.
Tablica ogłoszeń - miejsce dla Was, drodzy Czytelnicy!
Tutaj możecie reklamować swoje blogi i polecać blogi innych.
To miejsce do Waszej dyspozycji!
To miejsce do Waszej dyspozycji!
Sprawy organizacyjne
Kilka ważnych i mniej ważnych rzeczy:
- Postaram się na bieżąco informować Was, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Jestem tylko człowiekiem, mam wiele innych zajęć poza pisaniem tego opowiadania, więc odstępy czasowe między rozdziałami mogą być różne. Proszę o wyrozumiałość.
- Założę specjalne miejsce, w którym będziecie mogli reklamować swoje blogi i dopytywać się o przeróżne rzeczy. Tylko proszę o jedno: nie komentujesz mojego bloga = nie reklamujesz swojego.
- Wasze komentarze są dla mnie bardzo ważne. Doceniam obiektywne wyrażanie opinii i konstruktywną krytykę. Nie ograniczajcie się do jednego słowa, jeśli to możliwe.
- Wchodzisz na bloga - zostaw po sobie jakiś ślad! Tacy czytelnicy-widmo są strasznie uciążliwi.
- Jeśli masz jakieś pytanie, propozycję, albo cokolwiek innego - jestem otwarta i nie gryzę. Pisz śmiało!
Pewnie jeszcze o czymś zapomniałam. Więc jak sobie przypomnę, zapewne dopiszę ;)
- Postaram się na bieżąco informować Was, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Jestem tylko człowiekiem, mam wiele innych zajęć poza pisaniem tego opowiadania, więc odstępy czasowe między rozdziałami mogą być różne. Proszę o wyrozumiałość.
- Założę specjalne miejsce, w którym będziecie mogli reklamować swoje blogi i dopytywać się o przeróżne rzeczy. Tylko proszę o jedno: nie komentujesz mojego bloga = nie reklamujesz swojego.
- Wasze komentarze są dla mnie bardzo ważne. Doceniam obiektywne wyrażanie opinii i konstruktywną krytykę. Nie ograniczajcie się do jednego słowa, jeśli to możliwe.
- Wchodzisz na bloga - zostaw po sobie jakiś ślad! Tacy czytelnicy-widmo są strasznie uciążliwi.
- Jeśli masz jakieś pytanie, propozycję, albo cokolwiek innego - jestem otwarta i nie gryzę. Pisz śmiało!
Pewnie jeszcze o czymś zapomniałam. Więc jak sobie przypomnę, zapewne dopiszę ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)